czwartek, marca 22, 2007

Manifestacja NOP a wolność słowa

Narodowosocjalistyczny walec przetoczył się przez wrocławski Rynek. Grupa łysych, zapewne od ustawicznego myślenia, panów z NOPu i Zadrugi paradowała wokół Ratusza nawołując do oczyszczenia Polski z Murzynów. Bo przecież gdzie się nie spojrzy, tam Murzyn...
Ale nie o to chodzi. Następnego dnia (czyli dzisiaj) rozpętała się burza i nagonka na osobnika, który wydał pozwolenie na ową demonstrację. Wojewoda spycha winę na Urząd Miasta, miasto na Policję, Policja ma kamery i wszystkich narodowców wyłapie (bo podczas samej demonstracji udało jej się bohatersko pochwycić jedynie dwóch anarchistów, w tym jednego poruszającego się o kulach. Brawo). Przy czym, przy okazji szukania winnych, oczywiście pojawiły się okrzyki nawołujące do wydania zakazu manifestowania takim organizacjom, delegalizacji, sterylizacji, defloracji i co tam jeszcze... Fora internetowe aż wrzały i krzyczały, choć o dziwo tym razem unisono: że wstyd dla Wrocławia, dla Prezydenta Miasta (jakby miał on tu coś do gadania) i generalnie obciach na cały świat. Nieliczne głosy rozsądku zostały zakrzyczane.
Tak więc korzystając z okazji, że na Monokukurydzy nikt na mnie nie krzyczy, napiszę co następuje:
Wolność słowa jest absolutną podstawą demokracji! Bez wolności słowa nie ma prawdziwej wolności jednostki. Poglądy łysych filozofów z NOPu mogą nam się nie podobać, ale nie możemy, do chuja pana, żądać aby państwo lub samorząd (lub ktokolwiek inny) zamknął im usta. Tak długo jak nie nawołują wprost do przemocy i morderstwa mają prawo wołać. Tak samo jak ja i Ty. Noam Chomsky powiedział kiedyś, że "jeśli nie wierzymy w swobodę wypowiedzi ludzi, którymi pogardzamy, to nie wierzymy w nią wcale."
Podobnie ma się sprawa z tzw. "kłamstwem oświęcimskim". Jest to jedyny chyba przypadek na Zachodzie, w którym próba odmiennego niż obowiązujące podejścia do historii jest ścigana z urzędu.
Cóż za hipokryzja! Bo, kiedy rząd Turcji wsadza do pierdla pisarzy przekazujących inną od dominującej wersję tzw. "rzezi Ormian", Zachód aż toczy pianę z wściekłości na tą niesprawiedliwość. Gdy niektórzy Rosjanie negują wielkość zbrodni Katyńskiej - poza Polską panuje cisza. Wystarczy jednak napisać, że nie było komór gazowych i już mamy gotowy procesik i 15 minut sławy dla książki, której inaczej nikt by nie przeczytał...
Holokaust to była straszna zbrodnia i nikt przy zdrowych zmysłach go nie kwestionuje, ale nie możemy wsadzać do więzienia kogoś tylko dlatego, że zdrowe zmysły go zawodzą.
Na podobnej zasadzie intelektualiści z NOPu i Zadrugi mają zagwarantowane w Konstytucji RP (art. 54) prawo do robienia z siebie durniów. Nie możemy próbować go im odbierać, bo jeśli zabierzemy prawo głosu jednej grupie - jestem pewny, że ktoś w końcu odbierze je i nam.
Łapy precz od wolności słowa! Trzymajcie swoją poprawność polityczną na smyczy!

piątek, marca 16, 2007

3:0 dla Boga

Jest na świecie wiele bzdur, w które utarło się wierzyć. Banialuki te, ukryte pod pozornie atrakcyjną otoczką mają na celu zamglenie Prawdy. Prawdy, którą już kiedyś przecież poznaliśmy i zaakceptowaliśmy. Jedną z tych bzdur są tak zwane „Prawa Obywatelskie” – subiektywny zbiór zasad narzuconych nam przez niemoralnych, ateistycznych lewaków w celu zniszczenia Chrześcijańskiej Cywilizacji Zachodu (CCZ).

Typowe zebranie lewaków

Nie z nami te numery. Nie do pomyślenia jest ta ich „wolność” polegająca na dyskryminacji ludzi normalnych kosztem budzących odrazę dewiantów, pederastów i Rastamanów. Przypominam tylko, że zanim pojawili się lewacy ze swoimi kolorowymi hasłami tolerancji dla zboczeń i seksu oralnego (fuj), funkcjonował już inny, o wiele starszy, zbiór zasad. Nazywa się on Dekalogiem i jest najdoskonalszą formą prawa, bo pochodzi wprost od Boga.

Reszta praw rządzących społeczeństwem powinna być dopasowana do 10 Przykazań – inaczej bowiem nie powstrzymamy Zła rosnącego w siłę z każdym dniem. Przypominam wam lewaccy wichrzyciele, że w Dekalogu nie ma ani słowa o dwóch mężczyznach liżących sobie odbyty ani o badaniach tomografem komputerowym…
1:0 dla Boga!

Ale spisek sięga nie tylko praw i zasad społecznych. Kłamstwo opanowało wszystkie dziedziny naszego życia, czego najlepszym dowodem jest popularność wśród tak zwanych „naukowców”, tak zwanej Teorii Ewolucji. Stworzona w XIX wieku, a więc w tym samym czasie, co „Kapitał” Marksa (przypadek?) przez angielskiego badacza żydowskiego pochodzenia (a jakże) Karola Darwina (Izaaka Darwenbauma), teoria usiłuje nam wmówić, że człowiek pochodzi od małpy.

Chcesz banana szatański pomiocie?

Jak widać, w swej zajadłej ateistycznej krucjacie, komuniści pochwycą się każdej, nawet największej bzdury, aby tylko zdyskredytować fakt, że człowiek stworzony został na obraz i podobieństwo Boga. W szczegóły tej pseudonaukowej teoryjki nie będę się wdawał, bo nie mam zamiaru obrażać Waszej inteligencji tymi bezbożnymi banialukami. Jakim cudem te bezeceństwa dostały się do programu nauczania naszych dzieci – jeden Lucyfer wie, bo to jego dzieło.

Jednak są wśród nas ludzie odważni, nie obawiający się rzucenia wyzwania w twarz faryzeuszom tak zwanej „nauki”. Ci dzielni ludzie to kreacjoniści. Uważają oni, że akceptowana dotychczas powszechnie teoria ewolucji jest niespójna i nielogiczna, przeczy faktom i zdrowemu rozsądkowi. O kreacjonizmie pisać tutaj za dużo nie będę, gdyż każdy z Was, praworządnych Chrześcijan wie o co chodzi. Wszystko jest w Biblii. Dla każdego z nas oczywistym jest, że to Wszechmogący Bóg stworzył wszystkie gatunki (w tym człowieka) takimi, jakimi są teraz, a skamieliny podrzucił Szatan aby wypróbować naszą wiarę.

Na szczęście coraz więcej badaczy odkrywa Prawdę i Światło i zaczyna negować opartą na materializmie marksistowskim „teorię” jakoby rodzaj ludzki ewoluował na przestrzeni miliardów lat z pierwotnych mikroorganizmów do swej obecnej, doskonałej postaci. Są między nimi takie autorytety jak prof. Maciej Giertych, światowej sławy dendrolog, którego lędźwie zrodziły jeden z największych żyjących autorytetów moralnych oraz wiceminister Edukacji Narodowej Mirosław Orzechowski – niestrudzony wojownik o seksualną tożsamość naszych dzieci. Załóżmy roboczo, że kreacjonizm jest faktycznie, jak chcą tego wiadome siły, bujdą na resorach. W takim wypadku powyżej wymienione osoby okazałyby się zwykłymi durniami, a przecież wszyscy wiemy, że tak nie jest. Niech to będzie kolejnym dowodem na słuszność wiary w boskie stworzenie życia.

Już nawet pomijając fakt zafałszowanej chronologii (bo przecież badacze Biblii już dawno udowodnili, że Świat powstał około 6000 lat temu), nikt trzeźwo i racjonalnie myślący nie jest w stanie bronić ewolucji. To absurd. Brak jest wystarczających dowodów, „brakujące ogniwa” nadal pozostają brakujące, a wiele faktów jest przeinaczonych i naciągniętych tak, aby pasowały do tej szkodliwej filozofii, mającej na celu wyeliminowanie Boga z naszego życia i udowodnienie, że Biblia, jedyna prawdziwa objawiona księga w dziejach ludzkości, się myli. To przecież śmieszne!

To, co uprawiają ewolucjoniści nie ma nic wspólnego z nauką. „Prawdziwa nauka polega na mierzeniu, czy obserwowaniu czegoś, co się wydarza i na potwierdzaniu tego. Na przykład, nawet jeśliby gady rzeczywiście zmieniły się w ptaki miliony lat temu — jak to utrzymują ewolucjoniści — to i tak naukowo nie można by uznać czegoś takiego za fakt, gdyż nie podlega to obserwacji. Nawet gdyby jakimś sposobem można było zmienić dzisiaj gada w ptaka, to nawet i to nie udowadniałoby, jak się to stało miliony lat temu.[1]” Oprócz tego, ewolucja jest tylko teorią, natomiast kreacjonizm jest udowodnioną prawdą, bo tak jest napisane w Biblii. Wniosek z tego taki, że wszystko, co usiłują nam wciskać ewolucjoniści, to lipa mająca tylko jeden cel – propagowanie ateizmu, tego moralnego raka, który toczy zdegenerowane lewactwo jak mentalny syfilis.
2:0 dla Boga!

om zafałszowanej chronologii,mierni estetyPójdźmy dalej tropem myśli niestrudzonych przeciwników ewolucji. Oni wskazali nam kierunek, ale drogę do Prawdy musimy przebyć sami. Gdy odrzucimy pseudonaukowe dogmaty w jakie zmuszono nas wierzyć i zaczniemy myśleć samodzielnie jak prof. Giertych, odkryjemy, że nie tylko biologia skażona jest fekaliami lewicowych „wolnomyślicieli” (wolnomyślicieli, chyba tylko dlatego, że myślą powoli. Ha ha ha!). Przyjrzyjmy się na przykład geologii i szkodliwym tezom, które nie bacząc na biblijne nauki, głosi.
Geolodzy od wielu lat usiłują karmić nas bajeczkami o tak zwanej erozji. Czym jest erozja? Jak chce masońska Encyklopedia PWN jest to ”… żłobienie powierzchni Ziemi przez wody, lodowce i wiatr, połączone z usuwaniem powstałych produktów niszczenia skał.” Już na pierwszy rzut oka widać jak słabo trzyma się kupy ta śmieszna teoryjka. Ale po kolei.

Woda? Wiatr? Nie. Bóg!

Obrazowo mówiąc, zgodnie z tym, co chcą nam wbić do głowy geolodzy, niewielki strumień jest w stanie wyrzeźbić w ziemi ogromny wąwóz. Cóż za idiotyzm! Jak zwykle, ci fanatycy skrywający się za maskami poważnych naukowców, licząc na naszą niewiedzę chcą nas odciągnąć od Prawdy. A przecież nie trzeba mieć doktoratu z teologii żeby stwierdzić fałszywość tezy o rzeźbieniu skał przez wodę. Podobnie jak w przypadku ewolucji - czy ktoś kiedyś faktycznie zaobserwował proces drążenia skały przez kroplę? Nie! Oczywiście, że nie. A to dlatego, że jest to sprzeczne nie tylko z Biblią ale nawet ze zdrowym rozsądkiem i zwykłą logiką.

Czy coś tak pięknego mogło powstać "przypadkiem"?

Skoro woda ma taką siłę, że może wydrążyć skałę, to czemu nie drąży dziur w naszych garnkach, wannach czy plastikowych miskach? Czemu nie urywa nam kończyn za każdym razem, gdy bierzemy prysznic? Dlaczego niektórzy ludzie z taką łatwością akceptują bzdurną teorię o erozji a nie chcą przyjąć o wiele bardziej logicznego i prostszego wytłumaczenia, że to Bóg wyrzeźbił powierzchnię Ziemi ku swemu upodobaniu? Niektórzy ratują się tłumaczeniem, że proces ten jest tak powolny i niezauważalny, że potrzeba wielu milionów lat, aby niewielka rzeczka wyżłobić mogła wąwóz. Znowu bzdury! Jakie miliony lat? Przecież Ziemia powstała 6000 lat temu, więc nawet gdyby, jakimś cudem, teoria erozji była prawdziwa, to nie ma szans aby w tym czasie powstał tak wspaniały twór jak Wielki Kanion Kolorado.

Mówisz "erozja" - myślisz "Bóg"

O erozyjnej sile wiatru nie będę nawet pisał. Wystarczy, że pomyślicie jak wyglądałyby Wasze spodnie, gdyby wiatr faktycznie miał taką siłę, jak chcą tego geologiczne „autorytety”...
3:0 dla Boga! Hattrick, kurwa! Yes, yes, yes!!!

Dowód, że Bóg ma poczucie humoru

Na koniec podaję kilka linków dobrych jako punkt wyjściowy do odkrywania wielkiego spisku bezbożnych ewolucjonistów oraz do poznania Prawdy o powstaniu życia na Ziemi.

  1. Wikipedia kreacjonizmu
  2. Polskie Towarzystwo Kreacjonistyczne
  3. Biblia


[1] http://creationism.org.pl/artykuly/CWieland2

niedziela, marca 11, 2007

Na fotografii też się znam

Niewiele jest na tym świecie rzeczy, które nie wzbudzają mojej pogardy, nie wywołują poirytowania lub choćby tylko chęci gruntownego obśmiania.
Jedną z takich rzeczy jest foto-blog Żyrafy.

Żyrafa przeniosła centrum aktywności życiowej do Chin i okolic, co dokumentuje skrzętnie za pomocą fotografii.
I zajebiście jej to wychodzi, muszę przyznać. Można kogoś znać wiele lat (w tym wypadku będzie ponad 20) i nadal nie wiedzieć jak wielce jest uzdolniony. Ma dziewczyna rękę, szczególnie do fotografowania ludzi.


Oprócz fotografii - na jaj stronie znajdziemy też film orangutana sikającego z drzewa na głowy ludziom. Już samo to, to wystarczający powód aby bloga Żyrafy odwiedzić.

A skoro już o dobrej fotografii mowa - większość zna pewnie Wicka i jego zdjęcia. O ile Żyrafa prezentuje nurt fotografii dokumentalnej, o tyle Wicek reprezentuje fotografię artystyczną. Wysokiej próby fotografię artystyczną.


Przy czym nie jest to fotografia, jaką uprawiają stada pretensjonalnych panienek i spedalonych metroseksualnych wrażliwców, masowo robiących czarno-białe zdjęcia ławek w parku i zasyfiających tym potem Internet ku uciesze równie jak oni wyrobionej artystycznie gawiedzi. "Ach, Zuziu - jakie wspaniałe zdjęcie pękniętej płyty chodnikowej! Twoja Sztuka jest zajebiście wzniosła!". Zróbcie mi przysługę - zdechnijcie w mękach...

Podsumowując. Jeśli bierzesz do ręki aparat fotograficzny aby zrobić fotografię czegoś więcej niż tylko wykrzywionych mord na imprezie lub własnej dupy - jeśli nie umiesz robić zdjęć tak dobrych jak wyżej wymienieni - odpuść sobie.
A przynajmniej się tym nie chwal...

sobota, marca 10, 2007

Spontaniczna biba - krótka próba ogarnięcia zjawiska

Wiosna w powietrzu. Zbliża się pora spontanicznych imprez. Oto moja próba naukowego zgłębienia zjawiska w oparciu o własne doświadczenia i obserwację uczestniczącą, trwającą właściwie nieprzerwanie przez 5 lat ciężkich studiów na Etnologii.

Spontaniczna impreza ma zawsze te same, główne elementy.
Jednym z najważniejszych składników jest jedna lub kilka osób uznawanych potem za osoby zamykające imprezę, w myśl zasady, że inicjator picia nigdy nie opuszcza wcześnie imprezy.

Kolejnym stałym motywem jest Ceremonia Liczenia Kasy.
Po zliczeniu zadeklarowanych przez uczestników kwot i podzieleniu wyników przez liczbę pijących otrzymuje się Budżet Wstępny. Po jego ogłoszeniu z reguły następuje kolejna runda finansowych deklaracji, w trakcie której, oprócz określenia zapotrzebowania na konkretne ilości alkoholu i targów przyznanymi w wyniku podziału kwotami, odbywa się również popularna Ceremonia Okazania Karty, czyli deklaracja jednego lub kilku uczestników o posiadaniu dostępnych środków na rachunku bankowym. Nazwa tego obrzędu wywodzi się ze zwyczaju, który nakazuje składającemu deklarację publiczne sprawdzenie czy kartę bankomatową faktycznie dziś przy sobie posiada.

Tą część rytuału finalizuje ogłoszenie Budżetu Głównego, kwitowane i zatwierdzane westchnieniami ulgi i pokrzykiwaniem.
Kolejna faza zaczyna się od weryfikacji stanowisk osób, które wcześniej nie wykazały zainteresowania uczestnictwem w bibce. Zanim ten proces się zakończy, „na jedno symboliczne” przyłączy się około 60% malkontentów. Z tej grupy wywodzić się będą co najmniej dwie osoby, które wytrwają do końca imprezy i zasną o 5 nad ranem na podłodze w obcym mieszkaniu na drugim końcu miasta.
Następny etap zwany jest często Etapem Wędrownym, lub po prostu Migracją.
Jeśli miejsce libacji nie zostało jeszcze ustalone, grupę czeka moment niezdecydowania i nerwowych prób wyciągnięcia średniej z gustów i upodobań wszystkich uczestników. W tym momencie skład zmniejszyć się może o kilku ogarniętych nagłymi wątpliwościami osobników, ale jako że nie byli oni nigdy liderami imprez, ich odejście nie będzie dla grupy osłabieniem. Stara prawda birbancka mówi, że ilość nie zawsze przechodzi w jakość.

Następny etap, zwany Osiadłym I lub Fazą Dojrzałą, cechuje taka różnorodność, że badacze skłaniają się ku wyodrębnieniu studiów nad nim w odrębny kierunek naukowy.
Mimo to, i tutaj wyróżnić można kilka najbardziej popularnych elementów, których poznanie pozwolić może na ukazanie podstawowych mechanizmów, według jakich działa typowa impreza.
Podstawową komórką imprezową jest jednostka uczestnika libacji. Jednostka z popularnym poczuciem humoru (mężczyzna) lub o dużych walorach seksualnych (kobieta), traktowana jest podwójnie. Uwaga: w miarę wypijanego alkoholu obie powyższe cechy rozmywają się kałużach rozcieńczonych standardów i dlatego powyższa klasyfikacja ma sens jedynie we wczesnych fazach etapu Osiadłego I. W fazach późniejszych dominującą rolę przejmuje tzw. „Grupa” – wielogłowy twór o ilorazie inteligencji trzonka od szpadla.

Piwo. O ile koniec bywa najczęściej mieszany, o tyle struktura taksonomiczna alkoholi spożywanych w początkowym okresie trwania spontanicznej imprezy jest zasadniczo homogeniczna. Piwo króluje niepodzielnie. Ta niskoprocentowa dominacja przerywana jest niekiedy kieliszkiem wódki lub drinkiem wypitych przez osobę, o której i tak wszyscy wiedzą, że jest snobem lub, że próbuje się popisać…

Czas. Podczas imprez czas najlepiej ujawnia swoją względną naturę. Jeśli biba zaczęła się za dnia – kilka godzin do zachodu słońca trwa krócej niż kwadrans nadchodzącej nocy. Noc jest wieczna. Ciemność jest matką najlepszych bani, bo ograniczenie bodźców świetlnych sprzyja skupieniu się na osiąganiu pożądanego stanu maksymalnego najebania.

Rotacja uczestników. Cały okres trwania imprezy cechuje spora ruchliwość jeśli chodzi o wymianę elementów pomiędzy środowiskiem biby a światem zewnętrznym, jednak największe roszady personalne dokonują się z reguły w zaawansowanej fazie dojrzałej, gdy to w ciągu 3 godzin pomiędzy 21.00 a północą wymianie ulega szacunkowo około 30% pierwotnego składu[1]. W tym czasie do imprezy dołączają różni, przypadkowo spotkani, znajomi niektórych uczestników; może też dojść do samoistnego połączenia się dwóch lub więcej spontanicznych imprez, tworząc tym samym „mega-bibę”, tworzywo legend i wspomnień.

Papierosy. Zgodnie z obecną we wszystkich kulturach, ale zdradzającą najsilniejsze ukorzenienie w słowiańskości etyką picia, pije się, aby osiągnąć stan jak największego możliwego otępienia, z totalnym zbydlęceniem w opcji dla najbardziej wytrwałych. Papierosy wpisują się w tą etykę idealnie, potęgując przyjemne kiwanie i wzmagając odprężający tumiwisizm. Jednocześnie, jako jeden z najpotężniejszych kulturowych symboli, dodają pewności siebie oraz w zmysłowy sposób zwracają uwagę na usta. Dlatego nie dziwi fakt, że w trakcie imprezy po chociaż jednego papierosa sięga oszałamiające 91% jej uczestników. Pozostali, to głównie ci, którzy nie palą „już dwa tygodnie”. Co ciekawe, po papierosa sięga ¾ osób, które deklarują się jako niepalące[2]. Oprócz tego, zgodnie z mądrością ludową, piwo z popiołem z papierosa mocniej kopie.

Dym. Umiejscowienie tego składnika w strukturze imprezy sprawiło mi najwięcej problemów i wzbudziło najwięcej wątpliwości. Ostatecznie jednak wygrała koncepcja stworzenia dla dymu osobnej kategorii, co stoi w wyraźnej opozycji do klasycznej szkoły umieszczającej „dym” jako podgrupę działu „papierosy”. Dym jest czymś o wiele ważniejszym, niż tylko efektem spalania tytoniu. To swoista mgła otulająca uczestników imprezy, dająca poczucie odosobnienia i eliminująca dopływ rozpraszających uwagę bodźców[3].

Jak podałem na początku tej części, powyższe kategorie stanowią jedynie najważniejsze, moim zdaniem, wspólne elementy imprezy, nie wyczerpujące bynajmniej listy składników. Części składowe etapu Osiadłego I są tak zmienne i występują w tak ogromnej masie odmian, że nadal nie doczekały się poważnego całościowego opisu, choć próby ujęcia zjawiska w naukowe ramy trwają już od lat siedemdziesiątych.


Etap Osiadły II
. Pomiędzy północą a godziną 1.00 treść oraz kierunek imprezy są już najczęściej ustalone. Na tym etapie od grupy odłączają się pary w celu:

- kłótni zakończonej gwałtownym spółkowaniem, lub;

- ostrego walenia, lub;

- udania się na spoczynek, poprzedzony małym bzykankiem.

Reszta grupy zajęta jest w tym czasie tańcami na stołach, rozbieraniem się i wyzywaniem uczestników innych grup. Słowem – dobrą, niczym nie skrępowana zabawą.

Następne godziny cechuje coraz większa ruchliwość i rotacja uczestników. Część udaje się do domu aby tam odchorować zabawę, część dołącza do innych imprez; elementy mieszają się. Z początkowego składu grupy na placu boju zostaje tylko kilka osób.

W pewnym momencie ktoś rzuca Pomysł. Jego powstanie wiąże się z topniejącymi funduszami i ogólnie rozumianą potrzebą zmian. Po chwili narad, grupa wsiada w taksówki lub inne środki transportu i przenosi się na drugi koniec miasta, do mieszkania znajomych, w którym akurat odbywa się huczna domowa impreza. Po drodze parada zatrzymuje się pod sklepem nocnym aby nabyć alkohol (przy czym obowiązująca zasadą jest kupienie 3 razy większej jego ilości niż jest się w stanie wypić). Etap ten zwany jest Migracją II lub Wędrownym Nocnym. Jest on łącznikiem pomiędzy Osiadłym II a fazą ostatnią imprezy – etapem Zgonnym lub po prostu Betonem.

Beton to czas tajemniczy, magiczna domena mroku i nieświadomości. Z tego też powodu jest on najsłabiej, jak do tej pory, poznany i opisany. Mimo niepełnych informacji i tu jesteśmy jednak w stanie wyróżnić kilka typowych elementów. Jednym z nich jest tzw. „Syndrom Wilka”. Dotknięty tym syndromem imprezowicz kupuje zgrzewkę, albo lepiej dwie, piwa tylko po to aby zasnąć na siedząco wypiwszy 2 łyki z pierwszej puszki[4].

Innymi powtarzalnymi elementami jest utrata pionizacji postawy, koordynacji ruchowej oraz logopedyczne porażenie ośrodka mowy.

Ostatnim etapem jest kac

Tego się nie da opisać słowami nauki. Więc pojadę freestyle'owo.
Kac. Te poranki w nieswoim domu, w lepkim czerwcowym powietrzu już brzemiennym upałem. W drżącej dłoni nie dopita w nocy szklanka popity. W głowie obraca się flanelowy świder. Obroty kraciastego gwintu napełniają czaszkę otępiającym, powolnym rytmem.
Stanie sprawia ból, położyć się nie ma gdzie. Łzawa wizja własnego łóżka przemija przez głowę, popędzana myślą, że gdyby nie ta „graniczna”, dobrze teraz rozpoznawalna kolejka, to pewnie w tym łóżku teraz byśmy leżeli…
Do domu! Jak najprędzej do domu!
Ta myśl wypełnia głowę, miejsca którego nie zajmuje świder. Ale oto za oknem rodzi się upał, do domu jest 40 minut z dwoma przesiadkami a kilku nie mających już nic do stracenia poza resztką kontroli nad własnym życiem zaczyna poprawiny…

Ech. Spontaniczne biby... Jakże mi was brak...

Magiczny czas...

[1] W tym jeden z operujących kartą debetową patronów. Wywołuje to z reguły chwilową erupcję niezadowolenia.

[2] Rano uświadomią sobie celowość dalszego podtrzymywania tej deklaracji.

[3] Dym, jako element imprezy nie dotyczy bibek toczących się na dworze, tzw. „plenerków”.

[4] W wypadku, gdy impreza nie przenosi się nigdzie i do końca trwa w knajpie – Syndrom Wilka każe nam iść do bankomatu aby wybrać z niego 100 PLN, tylko po to, aby kupić potem jedno piwo i zapaść w śpiączkę po wypiciu 1/3 jego zawartości.