sobota, marca 10, 2007

Spontaniczna biba - krótka próba ogarnięcia zjawiska

Wiosna w powietrzu. Zbliża się pora spontanicznych imprez. Oto moja próba naukowego zgłębienia zjawiska w oparciu o własne doświadczenia i obserwację uczestniczącą, trwającą właściwie nieprzerwanie przez 5 lat ciężkich studiów na Etnologii.

Spontaniczna impreza ma zawsze te same, główne elementy.
Jednym z najważniejszych składników jest jedna lub kilka osób uznawanych potem za osoby zamykające imprezę, w myśl zasady, że inicjator picia nigdy nie opuszcza wcześnie imprezy.

Kolejnym stałym motywem jest Ceremonia Liczenia Kasy.
Po zliczeniu zadeklarowanych przez uczestników kwot i podzieleniu wyników przez liczbę pijących otrzymuje się Budżet Wstępny. Po jego ogłoszeniu z reguły następuje kolejna runda finansowych deklaracji, w trakcie której, oprócz określenia zapotrzebowania na konkretne ilości alkoholu i targów przyznanymi w wyniku podziału kwotami, odbywa się również popularna Ceremonia Okazania Karty, czyli deklaracja jednego lub kilku uczestników o posiadaniu dostępnych środków na rachunku bankowym. Nazwa tego obrzędu wywodzi się ze zwyczaju, który nakazuje składającemu deklarację publiczne sprawdzenie czy kartę bankomatową faktycznie dziś przy sobie posiada.

Tą część rytuału finalizuje ogłoszenie Budżetu Głównego, kwitowane i zatwierdzane westchnieniami ulgi i pokrzykiwaniem.
Kolejna faza zaczyna się od weryfikacji stanowisk osób, które wcześniej nie wykazały zainteresowania uczestnictwem w bibce. Zanim ten proces się zakończy, „na jedno symboliczne” przyłączy się około 60% malkontentów. Z tej grupy wywodzić się będą co najmniej dwie osoby, które wytrwają do końca imprezy i zasną o 5 nad ranem na podłodze w obcym mieszkaniu na drugim końcu miasta.
Następny etap zwany jest często Etapem Wędrownym, lub po prostu Migracją.
Jeśli miejsce libacji nie zostało jeszcze ustalone, grupę czeka moment niezdecydowania i nerwowych prób wyciągnięcia średniej z gustów i upodobań wszystkich uczestników. W tym momencie skład zmniejszyć się może o kilku ogarniętych nagłymi wątpliwościami osobników, ale jako że nie byli oni nigdy liderami imprez, ich odejście nie będzie dla grupy osłabieniem. Stara prawda birbancka mówi, że ilość nie zawsze przechodzi w jakość.

Następny etap, zwany Osiadłym I lub Fazą Dojrzałą, cechuje taka różnorodność, że badacze skłaniają się ku wyodrębnieniu studiów nad nim w odrębny kierunek naukowy.
Mimo to, i tutaj wyróżnić można kilka najbardziej popularnych elementów, których poznanie pozwolić może na ukazanie podstawowych mechanizmów, według jakich działa typowa impreza.
Podstawową komórką imprezową jest jednostka uczestnika libacji. Jednostka z popularnym poczuciem humoru (mężczyzna) lub o dużych walorach seksualnych (kobieta), traktowana jest podwójnie. Uwaga: w miarę wypijanego alkoholu obie powyższe cechy rozmywają się kałużach rozcieńczonych standardów i dlatego powyższa klasyfikacja ma sens jedynie we wczesnych fazach etapu Osiadłego I. W fazach późniejszych dominującą rolę przejmuje tzw. „Grupa” – wielogłowy twór o ilorazie inteligencji trzonka od szpadla.

Piwo. O ile koniec bywa najczęściej mieszany, o tyle struktura taksonomiczna alkoholi spożywanych w początkowym okresie trwania spontanicznej imprezy jest zasadniczo homogeniczna. Piwo króluje niepodzielnie. Ta niskoprocentowa dominacja przerywana jest niekiedy kieliszkiem wódki lub drinkiem wypitych przez osobę, o której i tak wszyscy wiedzą, że jest snobem lub, że próbuje się popisać…

Czas. Podczas imprez czas najlepiej ujawnia swoją względną naturę. Jeśli biba zaczęła się za dnia – kilka godzin do zachodu słońca trwa krócej niż kwadrans nadchodzącej nocy. Noc jest wieczna. Ciemność jest matką najlepszych bani, bo ograniczenie bodźców świetlnych sprzyja skupieniu się na osiąganiu pożądanego stanu maksymalnego najebania.

Rotacja uczestników. Cały okres trwania imprezy cechuje spora ruchliwość jeśli chodzi o wymianę elementów pomiędzy środowiskiem biby a światem zewnętrznym, jednak największe roszady personalne dokonują się z reguły w zaawansowanej fazie dojrzałej, gdy to w ciągu 3 godzin pomiędzy 21.00 a północą wymianie ulega szacunkowo około 30% pierwotnego składu[1]. W tym czasie do imprezy dołączają różni, przypadkowo spotkani, znajomi niektórych uczestników; może też dojść do samoistnego połączenia się dwóch lub więcej spontanicznych imprez, tworząc tym samym „mega-bibę”, tworzywo legend i wspomnień.

Papierosy. Zgodnie z obecną we wszystkich kulturach, ale zdradzającą najsilniejsze ukorzenienie w słowiańskości etyką picia, pije się, aby osiągnąć stan jak największego możliwego otępienia, z totalnym zbydlęceniem w opcji dla najbardziej wytrwałych. Papierosy wpisują się w tą etykę idealnie, potęgując przyjemne kiwanie i wzmagając odprężający tumiwisizm. Jednocześnie, jako jeden z najpotężniejszych kulturowych symboli, dodają pewności siebie oraz w zmysłowy sposób zwracają uwagę na usta. Dlatego nie dziwi fakt, że w trakcie imprezy po chociaż jednego papierosa sięga oszałamiające 91% jej uczestników. Pozostali, to głównie ci, którzy nie palą „już dwa tygodnie”. Co ciekawe, po papierosa sięga ¾ osób, które deklarują się jako niepalące[2]. Oprócz tego, zgodnie z mądrością ludową, piwo z popiołem z papierosa mocniej kopie.

Dym. Umiejscowienie tego składnika w strukturze imprezy sprawiło mi najwięcej problemów i wzbudziło najwięcej wątpliwości. Ostatecznie jednak wygrała koncepcja stworzenia dla dymu osobnej kategorii, co stoi w wyraźnej opozycji do klasycznej szkoły umieszczającej „dym” jako podgrupę działu „papierosy”. Dym jest czymś o wiele ważniejszym, niż tylko efektem spalania tytoniu. To swoista mgła otulająca uczestników imprezy, dająca poczucie odosobnienia i eliminująca dopływ rozpraszających uwagę bodźców[3].

Jak podałem na początku tej części, powyższe kategorie stanowią jedynie najważniejsze, moim zdaniem, wspólne elementy imprezy, nie wyczerpujące bynajmniej listy składników. Części składowe etapu Osiadłego I są tak zmienne i występują w tak ogromnej masie odmian, że nadal nie doczekały się poważnego całościowego opisu, choć próby ujęcia zjawiska w naukowe ramy trwają już od lat siedemdziesiątych.


Etap Osiadły II
. Pomiędzy północą a godziną 1.00 treść oraz kierunek imprezy są już najczęściej ustalone. Na tym etapie od grupy odłączają się pary w celu:

- kłótni zakończonej gwałtownym spółkowaniem, lub;

- ostrego walenia, lub;

- udania się na spoczynek, poprzedzony małym bzykankiem.

Reszta grupy zajęta jest w tym czasie tańcami na stołach, rozbieraniem się i wyzywaniem uczestników innych grup. Słowem – dobrą, niczym nie skrępowana zabawą.

Następne godziny cechuje coraz większa ruchliwość i rotacja uczestników. Część udaje się do domu aby tam odchorować zabawę, część dołącza do innych imprez; elementy mieszają się. Z początkowego składu grupy na placu boju zostaje tylko kilka osób.

W pewnym momencie ktoś rzuca Pomysł. Jego powstanie wiąże się z topniejącymi funduszami i ogólnie rozumianą potrzebą zmian. Po chwili narad, grupa wsiada w taksówki lub inne środki transportu i przenosi się na drugi koniec miasta, do mieszkania znajomych, w którym akurat odbywa się huczna domowa impreza. Po drodze parada zatrzymuje się pod sklepem nocnym aby nabyć alkohol (przy czym obowiązująca zasadą jest kupienie 3 razy większej jego ilości niż jest się w stanie wypić). Etap ten zwany jest Migracją II lub Wędrownym Nocnym. Jest on łącznikiem pomiędzy Osiadłym II a fazą ostatnią imprezy – etapem Zgonnym lub po prostu Betonem.

Beton to czas tajemniczy, magiczna domena mroku i nieświadomości. Z tego też powodu jest on najsłabiej, jak do tej pory, poznany i opisany. Mimo niepełnych informacji i tu jesteśmy jednak w stanie wyróżnić kilka typowych elementów. Jednym z nich jest tzw. „Syndrom Wilka”. Dotknięty tym syndromem imprezowicz kupuje zgrzewkę, albo lepiej dwie, piwa tylko po to aby zasnąć na siedząco wypiwszy 2 łyki z pierwszej puszki[4].

Innymi powtarzalnymi elementami jest utrata pionizacji postawy, koordynacji ruchowej oraz logopedyczne porażenie ośrodka mowy.

Ostatnim etapem jest kac

Tego się nie da opisać słowami nauki. Więc pojadę freestyle'owo.
Kac. Te poranki w nieswoim domu, w lepkim czerwcowym powietrzu już brzemiennym upałem. W drżącej dłoni nie dopita w nocy szklanka popity. W głowie obraca się flanelowy świder. Obroty kraciastego gwintu napełniają czaszkę otępiającym, powolnym rytmem.
Stanie sprawia ból, położyć się nie ma gdzie. Łzawa wizja własnego łóżka przemija przez głowę, popędzana myślą, że gdyby nie ta „graniczna”, dobrze teraz rozpoznawalna kolejka, to pewnie w tym łóżku teraz byśmy leżeli…
Do domu! Jak najprędzej do domu!
Ta myśl wypełnia głowę, miejsca którego nie zajmuje świder. Ale oto za oknem rodzi się upał, do domu jest 40 minut z dwoma przesiadkami a kilku nie mających już nic do stracenia poza resztką kontroli nad własnym życiem zaczyna poprawiny…

Ech. Spontaniczne biby... Jakże mi was brak...

Magiczny czas...

[1] W tym jeden z operujących kartą debetową patronów. Wywołuje to z reguły chwilową erupcję niezadowolenia.

[2] Rano uświadomią sobie celowość dalszego podtrzymywania tej deklaracji.

[3] Dym, jako element imprezy nie dotyczy bibek toczących się na dworze, tzw. „plenerków”.

[4] W wypadku, gdy impreza nie przenosi się nigdzie i do końca trwa w knajpie – Syndrom Wilka każe nam iść do bankomatu aby wybrać z niego 100 PLN, tylko po to, aby kupić potem jedno piwo i zapaść w śpiączkę po wypiciu 1/3 jego zawartości.

6 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Powiem jedno - lezka sie w oku kreci i zal dupe sciska, ze juz takich bib nie ma.

sobota, marca 10, 2007 4:24:00 PM  
Blogger Grzesiek said...

ano nie ma już takich bib. ale póki my żyjemy - żyje pamięć o bohaterach...

sobota, marca 10, 2007 6:00:00 PM  
Anonymous Anonimowy said...

jejku Grzesiu popłakałam się ze śmiechu...to były czasy...

niedziela, marca 11, 2007 9:51:00 AM  
Anonymous Anonimowy said...

klima said...
Gdzie sie podzialy tamte prywatki?....he he
kurde tesknie za wami wszystkimi soooooo much!!!

poniedziałek, marca 12, 2007 11:34:00 AM  
Blogger Grzesiek said...

Klima - wpadnij zatem do Henrykowa. Jedziemy tak żeby wszystkim pasowało, czyli w środku tygodnia, w środę:)
"daj ać ja pobruszę a ty pociwaj"

poniedziałek, marca 12, 2007 11:26:00 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Cholera mi nie pasuje, bo ja dopiero w czwartek zaczynam weekendy. Chyba nie dojade, mimo ze to tak blisko ;)

wtorek, marca 13, 2007 3:04:00 AM  

Prześlij komentarz

<< Home