wtorek, kwietnia 24, 2007

Koncert Smolika we wrocławskiej operze

Właśnie wróciłem z koncertu Smolika we wrocławskiej operze. Oto kilka wniosków poczynionych na gorąco, zapisanych na zaproszeniu w trakcie trwania imprezy:

Nigdy nie byłem fanem takiej muzyki, którą z braku lepszego określenia nazywam "kawiarnianą", ale nigdy też nie wiedziałem dokładnie dlaczego. Po prostu coś było nie tak.
Po dzisiejszym koncercie już wiem o co mi chodzi. Ta muzyka nie wywołuje żadnych uczuć. Pozytywnych, negatywnych - żadnych. Jest grzeczna i uładzona do bólu, idealna dla naszych, politycznie poprawnych czasów, bo nie ma nic do powiedzenia. Niby ambitna ale miałka i bez polotu. Bez treści.

Disco polo czy hip hop przynajmniej wywołują jakieś emocje. Można ich nie znosić, ale nikt nie jest wobec tych gatunków obojętny. A ja nie jestem sobie w stanie wyobrazić czegoś co by mi bardziej zwisało niż muzyka Smolika.
To muzyka łatwa w odbiorze, obła i bez kantów jak doodbytniczy czopek.


I pewnie podobna w smaku...

Normalnie muzyka na żywo mnie rusza. Tutaj czułem "nic". Jedyne uczucia jakie miałem, zawdzięczałem sam sobie, przygryzając wargi i kłując się długopisem w desperackiej próbie doświadczenia czegokolwiek...
Próżnia. Ani to smutne, ani wesołe. Nie dodaje energii, ani jej nie odbiera. Przed konsumpcją czujesz się tak samo jak po. Jakbyś jadł otręby...

Jeśli muzyka dance to muzyczny odpowiednik hamburgera z McDonald'sa, to smolikowe dźwięki są ekwiwalentem wiadra kleju do tapet. Po zjedzeniu hamburgera przynajmniej skoczy ci cholesterol... Dance jest masowy, tani i chujowy na maksa ale przynajmniej nie jest muzycznym kitem przydatnym jedynie do zapełnienia dziur w tle dźwiękowym. Jest na to zbyt obcesowy.
Smolik tymczasem jest cichy i bezwonny jak kibic przy brydżu. Lekkostrawny jak owsianka i smaczny jak krochmal. W sam raz do windy w supermarkecie.

Oddajmy artyście sprawiedliwość - z niektórych piosenek coś by się pewnie udało zrobić, gdyby zastrzelić wokalistów i odczyścić resztę muzyki z tej masy dźwiękowego śmiecia, którym upstrzone są utwory. Trąbeczki, fleciki, sreciki, smyczki - nasrane jak w gołębniku po burzy z piorunami i równie jak gołębie gówno zajmujące...

Na tym kończę, bo jak na temat, który mi zwisa, podejrzanie bardzo się rozpisałem.
Pa.
_______________

P.S. To powyżej to tylko moja opinia. Jeśli macie inne spostrzeżenia - chętnie się z nimi zapoznam. Piszcie. Może się mylę. Może zwyczajnie się nie znam. Może jest w tej muzyce coś, co po prostu do mnie nie dotarło...
Może zwyczajnie debil jestem...

środa, kwietnia 18, 2007

Mamy Euro!

No i stało się to, w co chyba nikt nie wierzył. Mamy Euro 2012! Rozpiera nas szczęście, duma i poczucie braterstwa. Jakże niepolskie uczucia...

W związku z tym mam propozycję: dziś sobie świętujmy, jutro kac, ale od piątku weźmy się wszyscy dwa razy ostrzej do roboty. No dobra, po weekendzie...

Grunt, byśmy nie zmarnowali tej szansy kłócąc się, wzajemnie oskarżając i kradnąc. Choć raz spróbujmy zadziałać wbrew naszemu narodowemu charakterowi. Choć raz spróbujmy być dojrzali, odpowiedzialni, profesjonalni i zgodni...
Proszę...

!!!

wtorek, kwietnia 17, 2007

W sprawie świateł

Od dziś jeździmy na światłach przez cały rok. Jest to jeden z niewielu rozsądnych przepisów, jakie udało się uchwalić tej ciemnej bandzie, która nami rządzi.
Mimo to, fora internetowe zagrzmiały okrzykami sprzeciwu wznoszonymi przez ćwierć inteligentnych miłośników opacznie rozumianych swobód obywatelskich.


"Zamach na wolność i wolną Polskę", "Państwo znowu chce myśleć za nas" i tym podobne hasła, w przypadku większości ustawodawczych działań przedszkola przy Wiejskiej są jak najbardziej usprawiedliwione, jednak tym razem świadczą tylko i wyłącznie o durnocie i pieniactwie pokrzykujących.
Pamiętam podobną awanturę (no, może nieco mniejszą, bo nie było wtedy tak powszechnego Internetu), gdy wprowadzono nakaz zapinania pasów w mieście. Argumenty wtedy były podobne. Że zamach na wolność, że w wypadku pożaru samochodu spłoniemy w nim żywcem, bo nas pasy przytrzymają i inne tego typu ludowe mądrości.

Jako osoba, której zapięte pasy uratowały życie zapytuję - czy wyście się z chujami na głowy pozamieniali? Każdy przepis, który choćby minimalnie zwiększy bezpieczeństwo na drodze jest potrzebny. Samochód jadący w dzień z włączonymi światłami jest nie tyle lepiej widoczny, co BARDZIEJ ZWRACA UWAGĘ (wbrew pozorom jest to różnica) a co za tym idzie, bardziej świadomie odbieramy jego obecność na drodze.


A na argumenty internetowych trolli pozwolę sobie się wysrać, bo są idiotyczne.
Oto najczęstsze z nich:
1. Włączenie świateł nic nie zmieni w słoneczny dzień. - Moja rada: wyjedź raz w trasę i się przekonaj. I nie mówię tutaj o drodze jaką pokonujesz co tydzień z domu do dyskoteki w wiosce obok, lub do supermarketu w niedzielę.
2. W krajach cywilizowanych, z największą ilością samochodów, nie ma takich przepisów. - Jeśli kraje skandynawskie nie są dla ciebie wystarczająco cywilizowane, to może Austria?
3. W USA, kraju z wielkimi motoryzacyjnymi tradycjami, nie ma takiego obowiązku. - Za to mają prawo pozwalające wszystkim na posiadanie broni. Jak mądre to prawo udowodnił wczoraj gość, który rozstrzelał 32 osoby na campusie w Virginii. Nie bądźmy tacy skorzy do porównywania wszystkiego z USA bo łatwo wyjść przy tym na idiotów...
4. W Skandynawii jest wiecznie ciemno i tam ten przepis ma sens. - Pała z gegry. W Skandynawii w lecie noce trwają dwie godziny a wysoko na północy słońce w ogóle nie zachodzi. W przeciwieństwie do twojej głowy, gdzie panuje wieczny mrok i straszy...
5. Ten przepis ma sens na trasie, ale w mieście jest głupotą. - A będziesz włączał światła za każdym razem, gdy jadąc będziesz mijał teren zabudowany? Tak? Tak samo jak za każdym razem zwalniasz do 50km/h?
6. Ostatni argument sprawił mi największą radość: większość forumowych pieniaczy odkryła w sobie nagłą miłość do przyrody i nie przebierając w słowach krytykują pomysł jazdy na światłach, jako zwiększającej zużycie paliwa, a co za tym idzie - emisję syfu do atmosfery. Jest to tym ciekawsze, że są to pewnie ci sami ludzie, którzy jeżdżą po drogach rozpierdolonymi starymi szrotami ściągniętymi z Rzeszy, z wielkimi smrodzącymi silnikami, z klimą, elektrycznymi szybami i milionwatowym subwooferem w bagażniku.
Mam dla nich radę: jeśli tak wam zależy na Matce Ziemi - wyłączcie klimatyzację, wypierdolcie radyjko i zamontujcie korbki do szyb, bo te gadżety zużywają o wiele więcej paliwa niż żarówki podczas jazdy w dzień. Albo kupcie se rower. Albo zamknijcie mordy, bo mam już dość tego jęczenia.

A najważniejszym argumentem za jazdą w dzień na światłach jest to, że teraz będę lepiej widział jak wpierdalasz się do rowu wyprzedzając na trzeciego swoim rozjebanym BMW.

P.S. Teraz czekam na przepis dożywotnio odbierający prawo jazdy złapanym za kółkiem po pijaku.

piątek, kwietnia 06, 2007

Wesołych Świąt

Wielkanoc za pasem.
Z tej okazji chciałbym powiedzieć, że powszechne na świątecznych kartkach hasło "Wesołego Alleluja" nie ma sensu. Samo "alleluja" wywodzi się z języka hebrajskiego i oznacza tyle co "chwalmy Pana". Dziś jednak "alleluja" używana jest potocznie do wyrażenia zachwytu i radości (np: "Sąsiadowi z bloku ktoś ukradł nowy samochód! Dobrze mu tak! Alleluja! "), na podobnej zasadzie jak imienia Jezus używa się wymiennie ze słowem "kurwa", jako wołacza w sytuacjach niespodziewanych i zaskakujących, np: "Jezu, siadłem na jeża", lub jako podkreślenie naszego niedowierzania w zaistniałą sytuację, np: "Jezusie, z jaką tępą bandą matołów przyszło mi pracować...".
Tak więc "Wesołego Alleluja" oznacza mniej więcej "Wesołego Hurra", co sensu specjalnie nie ma i mogłoby spokojnie zostać zastąpione przez, na przykład, "Wesołego Oby Nam Się" lub "No To Siup Alleluja", co dodatkowo odzwierciedlałoby tradycyjny polski model spędzania świąt.

No To Siup Alleluja!