środa, czerwca 09, 2010

Jak oddać nieważny głos w wyborach prezydenckich 2010

Jak oddać nieważny głos w wyborach prezydenckich 2010.

Drodzy moi, jako że "wybór", jaki jest nam dany w tym roku, to wybór pomiędzy kolonoskopią trzonkiem od szpadla a gastroskopią końskim penisem (tzw. "wybieranie mniejszego zła"), polecam oddawanie nieważnych głosów.
W ten sposób spełnicie swój obywatelski obowiązek (jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy) nie narażając się na czucie się potem jak tirówka po dniówce.
Oto jak można to zrobić:
1. Wrzucić do urny pustą kartę do głosowania (nie polecam, bo jakiś czujny członek komisji zagłosuje za Was podczas liczenia głosów).
2. Zakreślić na karcie więcej niż jednego kandydata.

Pamiętać należy, że zgodnie z Ustawą o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej (Art. 62), zabranie karty do domu, lub zniszczenie jej, spowoduje, że głos w ogóle nie będzie brany pod uwagę.
Według tej samej ustawy, wszelkie dopiski na karcie nie wpływają na ważność głosu, więc wszystkim, którzy chcieliby sobie poużywać lub dodać od siebie jakąś wiekopomną myśl, sugeruję, żeby najpierw zastosowali metodę nr 2, a dopiero potem wyżywali się literacko.

Miłego głosowania.

czwartek, kwietnia 15, 2010

Zabawa w chowanego

A więc Wawel. 
No i dobrze. Chcecie chować Prezydenta w muzeum (bilet normalny 12 PLN, Dzwon Zygmunta w cenie biletu) - proszę bardzo. 
Nie będę się wyzłośliwiał nad tą decyzją, bo już mi się żółć skończyła.

Zapytam tylko - po chuj nam w takim razie Świątynia Opaczności Bożej budowana za ciężką kasę w Warszawie?
Przypominam, że finansowanie jej budowy z budżetu Państwa (a ściślej z budżetu ZUS) uzasadniane było między innymi tym, że służyć będzie jako miejsce pochówku najważniejszych Polaków (dlatego pochowano w niej, wbrew jego wyraźnej woli, ks. Twardowskiego)...
Komentujcie to sobie sami.

Więcej o ŚOB-ie pisałem w lutym 2007. 
Tekst znajdziecie tu:

środa, kwietnia 14, 2010

Łączymy się w bólu po "Wielkim Mężu Stanu", "Elicie Polskiej Inteligencji" i "Kwiecie Narodu" podczas kolejnego Wielkiego Narodowego Festiwalu Histerii i Pustych Frazesów.

Prezydent RP Lech Kaczyński wraz z delegacją rozbił się lecąc swym samolotem na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę zbrodni w Katyniu.
Tyle wiemy.
Co było potem? Większość z nas mogła słabo widzieć przez załzawione oczy:

Rozpętała się heca, którą nazwałem Wielkim Narodowym Festiwalem Histerii i Pustych Frazesów. Jak w tytule.
„Ależ Grzegorzu! Nie masz ty serca? – Moglibyście zapytać. – Wszak chowamy Prezydenta! Wszak to narodowa tragedia!”
„Jak śmiesz, kanalio!” – Moglibyście się unieść.
A ja bym Wam odpowiedział, żebyście strzelili z barana w ścianę, poszli na spacer lub zrobili cokolwiek, żeby nieco ochłonąć. Cokolwiek, żeby znów włączyć myślenie, bo jest spora szansa, że ten ból, żal i poczucie straty to wynik aplikowanej nam od soboty medialnej śpiączki rozumu.
Puste hasła, pełne emocji, lecz wyprane z sensu, górnolotne epitety, łzawy bełkot – to środki użyte, aby poinformować nas, że oto odszedł od nas „Wielki Mąż Stanu”, zginęła „Elita Polskiej Inteligencji”, uwiądł „Kwiat Narodu”…
Rozpoczęło się nakręcanie zbiorowej histerii, sterowanie uczuciami stada, wzbudzanie poczucia, że oto kończy się jakaś epoka – a wszystko z brakiem jakiegokolwiek poszanowania dla czyjejkolwiek inteligencji.

I dlatego jestem zły, bo dla mnie to hipokryzja i tyle.
Mało kto w mediach tych ludzi lubił, nikt im nie ufał - póki żyli, wszyscy jeździli po nich jak po burych sukach, a teraz kwilą nad "utraconym kwiatem polskiego życia publicznego". 
Więcej konsekwencji proszę.
To jest tragedia rodzin zabitych i ich przyjaciół. Tylko i wyłącznie. Reszty z nas nie dotknie ona w żaden sposób. Ględzenie o "osieroconym narodzie" wzbudza  jedynie śmiech. Świat się nie skończy, Niemcy nie zaczną gwałcić naszych kobiet. Ten żal na pokaz uwłacza zarówno zabitym, jak i nam, szczególnie w kontekście tego, co o zmarłych sądziliśmy i co o nich mówiliśmy za ich życia. Nie oszukujmy się - dla większości z nas hasło "urzędnik państwowy", "poseł RP" czy "prezydent RP" oznaczało zawsze tylko kolejnego kłótliwego pierdzistołka, wierzącego, że to co zrodziło się w próżni jego wyżartego wódą i pychą umysłu jest objawioną prawdą, którą mamy łykać, jak podstarzałe gwiazdy porno - wiadomo co...

Umiaru! 
Prezydent jest urzędnikiem biurokracji państwowej, nie Aleksandrem Wielkim! Brakuje mi jeszcze w tym wszystkim, do kompletu, zawodowych płaczek i terakotowej armii - bo naród w rozpaczy rozdarty i niebo płaczące już jest...
Rozumiem, że władza potrzebuje takich spektakli, ale Wy? Co Wam to daje? Pytam serio. Usiłuję zrozumieć fenomen... 
Smutne, że w Polsce, żeby zostać bohaterem narodowym wystarczy dać się wybrać na jakiś stołek, mocno w niego napierdzieć, po czym zginąć w płomieniach chwały jakąś bezsensowną, bezwartościową, ale koniecznie malowniczą, śmiercią...

Umiaru!
Nie wariujmy, nie wpadajmy w przesadny patos ani zbędną histerię. Brzydzę się patosem, bo najczęściej jest nieszczery, obliczony na wywołanie tanich emocji.
Nie dajmy narzucić sobie jedynie słusznej oceny tych wydarzeń i ich ofiar. Nie wstydźmy się mówić tego, co faktycznie czujemy. Bądźmy konsekwentni w uczuciach i ocenach. Wiem, że to trudne. Zdania odmienne od publicznie obowiązujących są niepopularne - każdy kto ośmieli się je głosić naraża się na ostracyzm i krytykę. 
Rozumiem pokusę, żeby poczuć się jak inne wrony i krakać jak i one Ale pamiętajcie - wrony nie myślą, wrony odczuwają. 

Jeśli jest to  z ich strony patriotyzm, to tylko i wyłącznie patriotyzm chwili, momentu, który szybko minie i zostanie zapomniany. Patriotyzm, to takie łatwe - jedyne co trzeba zrobić, to wspólnie postać na deszczu ze świeczką w łapie... Tak samo było jak umarł Jan Paweł II. Co z tego zostało? Śmiem twierdzić, że gówno.
A cała ta jedność i solidarność już niebawem spłynie do kratki ściekowej jak sperma pod więziennym natryskiem. Już tak bywało, pamiętacie? Pojutrze nastrój festynu minie i znów wrócimy do naszej szarej, obszczanej, prowincjonalnej rzeczywistości, więc może macie rację - żąchajmy ten patos, póki trwa...

Oczywiście, chciałbym, żeby było inaczej, żeby od dziś wszyscy Polacy złapali się za ręce i śpiewając "czerwona róża, biały kwiat, parara" ruszyli ku wschodzącemu słońcu, aby wspólnie budować dla siebie lepsze jutro w atmosferze braterstwa i jedności graniczącej z homoseksualną miłością.
Niestety, jestem realistą. Wszyscy wiemy jak będzie. Właśnie ten brak złudzeń, zestawiony z tym, co się dzieje na ulicach tworzy u mnie ogromny dysonans i niesmak. 

Być może z mojej strony to jest cynizm, brak poszanowania wartości (przepraszam - Wartości) i skrajna znieczulica, ale o wiele łatwiej byłoby mi zadumać się (a nawet poczuć smutek) nad tą stratą, gdyby nie towarzyszyło jej to nieustanne pompowanie w nas tych bogoojczyźnianych, medialnych sików.
Histeria nie sprzyja smutnej zadumie....  

O wiele łatwiej byłoby mi poczuć te wszystkie uczucia, jakie powinny towarzyszyć porządnym ludziom w takiej chwili, gdybym nie czuł się do nich zmuszany, gdyby dziennikarze ich na mnie nie wymuszali pompatycznym językiem i łapiącymi za serce czarno-białymi teledyskami z płonącym Tupolewem. Moim zdaniem jest to obrażanie mojej inteligencji i zdolności do samodzielnego przeżywania emocji...
Nie pozwolę, żeby ktoś reżyserował moje uczucia...   


A teraz złapmy się za ręce i ze łzami w oczach, drżącymi głosy, zaśpiewajmy "Rotę".

P.S. Kilka lat temu, po wypadku autobusu z pielgrzymami we Francji, napisałem tekst, który, jak się okazuje, nie stracił na aktualności...

wtorek, lutego 16, 2010

Gala Blog Roku 2009 - relacja nasycona zółcią

Czołem,
Jak wiecie, mój drugi blog - Gastrofaza, dostał się jakiś czas temu do finału konkursu na Bloga Roku. W związku z powyższym, zostałem zaproszony do Warszawy na Galę wręczenia nagród.
Relację można znaleźć tutaj, natomiast ja zapraszam do przeczytania garści uzupełniających wersję oficjalną uwag i wrażeń. Negatywnych.

Gala zaczęła się z poślizgiem, bo jedna z jurorek w konkursie, Odeta Moro-Figurska, chciała mieć wielkie wejście. Tłumaczyła się potem, że pomyliła miejsca, że pojechała na drugi koniec Warszawy, co z kolei sprawiło, że zacząłem się zastanawiać na ile poważnie szanowne jury, i organizatorzy, traktuje całą tą zabawę i ludzi biorących w niej udział. 
Jak się później okazało - większość z nich miała to w dupie.


Na dzień dobry zostałem wylegitymowany, obfotografowany oraz zmuszony aby podpisać oświadczenie, że zgadzam się upublicznić swój wizerunek. Podpisałem, narażając na szwank swoją szpiegowską karierę, ale czego się nie robi dla sławy.
Dostałem również dyplom i torbę z fantami od Onetu.

Zatrzymajmy się bliżej przy wspomnianych wyżej fantach. 
Nie liczyłem na wiele - w końcu główne nagrody były, jak dla mnie, bogate, więc byłoby naiwnością sądzić, że obdarują nas dodatkowo sznurami pereł i analnymi wibratorami grającymi mazurki Szopena.
No ale bez przesady.
W torbie od Onetu znalazłem: pstrokatą, piękną jak klamka od zakrystii, smycz, notatnik oraz (uwaga, uwaga) płytę z serii "Zagraniczne Płyty - polska cena" na której Andrea Bocelli śpiewa kolędy (!). Słowem - dział marketingu Onetu uznał, że jest okazja pozbyć się niechcianych nawet przez sprzątaczki śmieci zalegających kartony pod ścianami w biurze. Jedynym fantem, który mi się spodobał był klasyczny, oldskulowy, emaliowany kubek od sponsora konkursu - Emalii Olkusz. I gdyby na nim poprzestano - nie byłoby się czego czepić. A tak - nie wiem jak inni uczestnicy, ale ja poczułem się jak frajer, któremu można wcisnąć byle gówno i który jeszcze powinien się cieszyć.
Zresztą - zobaczcie sami:

 

Dostałem również dyplom.
Niepodpisany.

 
Joanna Kołaczkowska oceniająca moją kategorię miała do podpisania jedynie 3 (słownie: trzy) dyplomy. Mogła to zrobić nawet siedząc i czekając aż szanowna Odeta Moro - Figurska dotoczy swoją VIPowską dupę na miejsce. Czemu organizatorzy nie wpadli na ten pomysł, czemu uznali, że wręczanie niepodpisanych dyplomów jest eleganckie i "ujdzie" - nie wiem. 
Odniosłem wrażenie, że zaproszeni blogerzy byli jedynie tłem, na którym gwiazdy z jury mogły błyszczeć jeszcze mocniej. I znowu - najjaśniej błyszczała Figurska, która prężyła się przed obiektywami dziennikarzy jak kotka w rui podczas gdy lampy błyskowe napierdalały jak stroboskop w remizie,  oraz Makłowicz, który tego wieczoru udzielił więcej wywiadów niż wszyscy laureaci konkursu razem wzięci. Pamiętam jeszcze Sekielskiego, zdziwionego faktem, że ma wręczać nagrodę w kategorii "Polityka" którą rzekomo sam oceniał i Janusza Korwina Mikke, który zepchnięty pod ściany przez stada pismaków polujących na jury, snuł się, niewidzialny, jak reszta z nas.

Mam jeszcze sporo podobnych historii, ale już starczy. 
Ogólnie - byłem nieco rozczarowany. Pewnie dlatego, że w swojej naiwności sądziłem, że ta Gala jest dla nas, i że to my jesteśmy tu gwiazdami. Niestety - okazało się być inaczej. 
Mam radę dla Onetu dotyczącą przyszłych konkursów. 
Odpuście sobie organizowanie wielkiej gali, pompowanie forsy w salę, światła, telebimy i gażę dla  VIPów z jury dla których jest to po prostu kolejna okazja do lansu.
Większość normalnych ludzi ma w dupie to, czy statuetkę dostanie od gwiazdy telewizji śniadaniowej czy od zastępcy kierownika. Pierdoli nas osoba prowadząca galę, koncerty zespołów quasi muzycznych (na mojej gali grał Pectus...) czy koreczki z serem.
Wystarczy, że dacie ludziom odczuć, że to jest ich wieczór. 
Że potraktujecie ich z szacunkiem.
Choć raz.
Dla odmiany. 

Ale chuj w to.
To było ciekawe doświadczenie, a oprócz tego mam smycz Onetu i płytę z kolędami Andrei Bocelli (czy jak to się odmienia), więc nie ma co narzekać, nie?
P.S. Co do bankietu po Gali - krótki opis znajdziecie tu.


niedziela, października 21, 2007

Wybory

Zagłosujcie a potem idźcie na zakupy, bo nowa zmiana bielizny to jedyna realna zmiana, na jaką możecie liczyć.

poniedziałek, lipca 23, 2007

Magia liczb, czyli medialne show na 26 zabitych i 40 mln żywych

Płomienie zgasły, pora na refleksję...
Jak wszyscy wiemy, wczoraj wydarzyła się największa katastrofa autobusowa z Polakami w roli głównej poza granicami naszego kraju. Z przerażeniem oglądaliśmy zdjęcia dopalających się szczątków autobusu, przerwanej bariery na drodze i śladów hamowania.
Bo tragedia to była zaiste.

26 osób zginęło straszną śmiercią w płonącym wraku. Przez Polskę przetoczyła się fala współczucia, a poruszony naród, jak rzadko kiedy, zaśpiewał unisono na forach internetowych, w listach i telefonach do redakcji pieśń współczucia i pocieszenia... Powodowani odruchami sympatii managerowie towarzystw ubezpieczeniowych przerzucać się zaczęli obietnicami pomocy dla poszkodowanych i ich rodzin. Kancelarie Premiera i Prezydenta obiecały wielotysięczne odszkodowania (co najmniej 110000 PLN na rodzinę). Wszystko po to, aby choć trochę ulżyć w cierpieniu i zadośćuczynić straszną stratę. Z odruchu serca.
Jak Polska długa i szeroka, coś w nas drgnęło...
Co?
Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Co tydzień na drogach ginie wiele osób. Wg. statystyk Komendy Głównej Policji w 2005 roku na polskich drogach wydarzyło się 48100 wypadków drogowych, w których zginęły 5444 osoby a rany odniosło ponad 61ooo ludzi. To daje liczbę 925 wypadków, 1173 rannych i 104 zabitych tygodniowo! Ludzie ci giną często równie paskudną i parszywą śmiercią jak ofiary zdarzenia z Francji. Czemu akurat uczestnikom i rodzinom uczestników tej właśnie tragedii postanowiono udzielić aż tak rozległej materialnej pomocy? Czemu państwo polskie nie płaci takich kwot rodzinom wszystkich ofiar komunikacyjnych wypadków? Przecież każda śmierć jest taka sama. A może się mylę? Może są trupy równe i równiejsze?
Są.
Trupy medialne to VIPy, gwiazdy Tanatosa, to hadejska arystokracja pobudzająca naszą wyobraźnię równie mocno jak żywe gwiazdy.

Powyższe przejawy masowej orgii współczucia to przykład działania pod wpływem spektakularności wydarzenia.
Bo było prawie jak w filmie: piszczący hamulcami, wyładowany krzyczącymi ludźmi autobus stacza się w przepaść i staje w płomieniach. Wokół leżą ludzkie ciała rozrzucone i bez życia jak pootwierane walizki, które wypadły z rozprutych luków. A w środku tego wszystkiego płonące piekło stalowej pułapki, z którego dobiegają coraz słabsze i coraz rzadsze krzyki spalanych żywcem ofiar. Co za wspaniała masakra w iście hollywoodzkim stylu!
A lud kocha i docenia takie widowiska.

Co jeszcze lubi publika? Liczby. 26 zmasakrowanych trupów, drugie tyle ciężko rannych - to robi wrażenie. Magia liczb zaczyna działać. Widzowie są wstrząśnięci ale i usatysfakcjonowani zarazem. Wreszcie zdarzyło się coś, co przeciętny konsument kultury medialnej jest w stanie zrozumieć. Przekaz jest jasny jak rzadko: płomienie, śmierć, rodziny pogrążone w żałobie szlochające na wizji - żadnych wątpliwości, rozterek moralnych czy politycznych. Dokładnie wiadomo co wypada czuć. 26 trupów, na Boga!

Ale nie tylko zwykły lud kocha liczby i krwawe widowiska. Prawie od razu w TV i na miejscu wypadku, w ilościach zgoła przekraczających liczbę ofiar, pojawili się politycy, dziennikarze i inne hieny chcące sobie zrobić fotkę w aureoli z płomieni dopalającego się wraku. I popierdolić słodko korzystając z okazji, że po raz pierwszy od długiego czasu, ludzie faktycznie ich słuchają...

I tak już od dwóch dni jesteśmy świadkami ogromnego medialnego show, wydarzenia na miarę naszych czasów, kultury w jakiej żyjemy i wspólnej wrażliwości. Tu leży sedno owego rozemocjonowanego postrzegania tych śmierci i tego wydarzenia przez media, organy państwowe i nas samych. To tu leży źródło różnicy pomiędzy zwykłym, nudnym trupem z banalnego wypadku komunikacyjnego jakich mamy na pęczki co tydzień, a "trupem - VIPem", medialnym produktem, ekscytującym i pobudzającym wyobraźnię jak "Taniec z gwiazdami", rozwód Dody i Radzia czy nowa fryzura Beckhama...

Bo 5 ofiar to tylko zwykła tragedia - 26 ofiar to już showbiznes.
W tym świetle nie dziwi specjalnie wysokość zapomóg, jakie dostaną rodziny ofiar. Przecież wszyscy wiemy ile się zarabia w showbiznesie...
____________________________
P.S. Ciekawy jestem, czy tak samo zgodnie odebralibyśmy to wydarzenie, i czy wysokość kwot odszkodowań byłaby równie oszałamiająca, gdyby to nie rozbił się autobus z pielgrzymami a, dajmy na to, wiozący pedałów wracających z Ibizy lub parady równości?

poniedziałek, lipca 09, 2007

Nic mi się nie chce

Jak w temacie...