środa, lipca 05, 2006

Fucking seagulls!!!

Jeśli jest coś co, po przyjeździe do Aberdeen, rzuciło mi się najbardziej w oczy, to bez wątpienia były (są) to miejscowe mewy, popularnie zwane sigalami (seagulls).

Przeciętny sigal to biały ptak z szaro-czarnymi skrzydłami, wielkością i temperamentem kojarzący mi się z jastrzębiem, siedzący na dachu (kominie, rynnie, płocie lub czymkolwiek innym wystającym nieco ponad okolicę), i ochrypłym głosem, co parę chwil, oznajmiający światu i innym sigalom swoje istnienie. A głos ma naprawdę donośny…

Z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że do podstawowych funkcji sigala należy:
1. Wydobywanie z siebie okropnych dźwięków.
2. Wypatrywanie pożywienia i jego łapczywe pożeranie.
3. Sranie w locie na ulicę, ludzi, samochody…, czyli z grubsza ujmując, na świat cały.
Możliwe, że miejscowe mewy nadają się jeszcze do czegoś, ale przez tydzień w zasadzie nie udało mi się zauważyć działań sigali nie obracających się wokół trzech ww. czynności .

Powiedziawszy, że do ulubionych zajęć mew należy defekacja na stałe i ruchome elementy okolicy, dodać należy, że na 100m3 krajobrazu znaleźć można na oko około 457 sigali. Po zsumowaniu tych dwóch składników otrzymujemy absolutny horror higieniczno – kosmetyczno – estetycznej natury odbywający się pod ulubionymi trasami przelotu tych ptaków… A jako, że mewy tutaj są konkretne i konkretnie lubią sobie podjeść, to i efekty ich przemiany materii do skromnych nie należą. Przeciętny sigal jest w stanie za jednym, że się tak wyrażę, rzutem zapaskudzić jakieś półtora metra chodnika.

Sigale 1 – Świat 0.

Przy czym mewy są w tej okolicy pospolite jak błoto, a dowodem niech będzie fakt, że do tej pory praktycznie nie udało mi się zrobić zdjęcia, na którym, mniej lub bardziej wyraźnie, nie uwidoczniona była mewa. Mewa w locie, mewa spacerująca, mewa zaczajona na dachu… Na przykład:

Policz mewy

Weźcie naszego gołębia wraz z jego apetytem, powiększcie jakieś 3 razy, dodajcie głos jak buczek mgłowy, świdrujące oczka i temperament krogulca, a otrzymacie sigala – wielkiego pierzastego matkojebcę, którego największą ambicją życiową jest obesrać przed śmiercią jak największy teren wokół siebie...

No i jeszcze nażreć się przedtem jak świnia.

O ile najbardziej rzucającym się w oczy dowodem na istnienie sigali (oprócz nich samych i ich głosów oczywiście) są ich wielkopowierzchniowe odchody, o tyle nie wolno przy ich charakterystyce pominąć procesu poprzedzającego moment defekacji – mianowicie żerowania.

Sigal nie je. Nie. Sigal pożera, pochłania i ciągle chce więcej. Jest jak przemysłowy kombajn do odpadków, wysokowydajny biomechanizm na śmieciowym wtrysku. To żywa rozdrabniarka do odrzutów z naszych stołów, ostateczne ogniwo konsumeryzmu. „Z prochu powstałeś, w sigala się obrócisz” chciało by się rzec obserwując mewy, które na przydomowych śmietnikach, z misjonarskim niemalże zapałem, rozszarpują worki wypełnione resztkami Produktu Narodowego Brutto… Jakże naiwnym byłem dzieckiem, gdy myślałem, że ptaki te żywią się rybami! Ryzykuję twierdzenie, że większość miejscowych sigali widziała rybę tylko przy okazji znalezienia gdzieś puszki po tuńczyku… Gdyby mewy miały kulturę, przypuszczam, że ryba pełniła by w niej rolę Świętego Graala, mitycznego symbolu dawno utraconej mewiej niewinności.

Sępy Północy

Ale i to stwierdzenie nie wyczerpuje ich charakterystyki.
Gdyby sigal zadowalał się li tylko jedzeniem resztek i radosnym defekowaniem, można by go uznać za zwierzę zgoła pożyteczne i człowiekowi przyjazne. Niestety miejscowe mewy mają także swą mroczną stronę. Co bardziej asertywna część mewiej populacji uznała, że do odważnych świat należy, po czym wzięła swój los w swoje ręce (Skrzydła? Dzioby?) i zaczęła trudnić się z rozbojem. Znamy z opowieści pokrzywdzonych mrożące krew w żyłach historie o białym demonie spadającym z wrzaskiem z nieba, wyrywającym z ręki jeszcze nie napoczętego nawet hamburgera, i pożerającego go łapczywie, w wybałuszonymi z wysiłku oczami, na jeden raz. I to wszystko bezczelnie na oczach przerażonej, ale i zadziwionej zarazem, ofiary. „Obyś zdechł sigalu parchaty, zatkany na śmierć moim hamburgerem!” – chciałoby się zawołać. Ale sigala – namiestnika Szatana na Ziemi, czcze klątwy nie ruszają. Odlatuje na pobliski płot z hamburgerokształtnym zgrubieniem na szyi, gdzie już w spokoju, śmiesznymi posuwisto – zwrotnymi ruchami przełyku, przesuwa zdobycz w dół do swego przepastnego żołądka…

No, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do pierzastej okupacji również. I tylko czasem coś tak człowieka weźmie w środku i, z tej swojej rozpaczliwej bezsilności, zwróci się on świata jako takiego, krzycząc: „fucking seagulls!!!”. Ale świat nie słucha. Jest przecież tylko mewią piaskownicą.
Zaprawdę powiadam: czcij gołębia swego, bo jego straszliwą alternatywą jest sigal.

Król świata…